Dlaczego boje sie swoich uczuc? Dlaczego za kazdym razem kiedy pojawia sie jakies uczucie, walcze z nim. Napinam moje cialo i nie chce dopuszczac do siebie tego co czuje. Skad ten strach przed uczuciami? Czyz nie sa smiech i lzy naturalne, dostepne dla kazdego? Dlaczego ja tak panicznie boje sie przezywac? Czy ja boje sie konsekwencji?Kontrolowanie. Nie moge kontrolowac wszystkiego co sie dzieje. Nie potrafie kontrolowac moich mysli, ani uczuc. Przez lata tocze bezsensowna walke sama z soba, ktora wyniszcza moja osobowosc i moje cialo. Jak ptrzestac bac sie swoich mysli i emocji? Jak dopuscic je do siebie. Dlaczego nie potrafie byc soba? Dlaczego tak bardzo boje moich opinii, przezyc, uczuc. Dlaczego za wszelka cene probuja schowac pod dywan kazda emocje. Zagryzam zeby i dygocze ze strachu. Czuje bol w stopach, moje serce wali jak szalone. Jestem przerazona. Nie wiem co sie ze mna dzieje. Nie wiem jak opanowac to uczucie strachu. Przeciez nie umieram. Dlaczego czuje sie jakbym walczyla o zycie? Im bardzoiej walcze sama z soba, tym bardziej trace kontrole. Jestem zmeczona. Chce przestac czuc ten bol. Chce poczuc sie zrelaksowana. Chce zasnac i obudzic sie wypoczeta.
Temat smierci jest znow aktualny w mojej rodzinie. Obudzilam sie niespokojna z plytkim oddechem, ktorego nie potrafie ani spowolnic ani poglebic. Medytacja nie pomogla. Czuje strach i probuje go skonfrontowac i zrozumiec, wylewajac slowa na klawiaturze. Boje sie smierci. Boje sie kiedy ludzie wokol mnie umieraja. Nie potrafie sie modlic. Nie wiem czy moje modlitwy tak w ogole sa sluchane. Moze ten strach przed tym, ze modlenie sie nie ma sensu, albo, ze ma, tylko ja nie poswiedcilam na to zbyt wiele czasu w moim zyciu, wywoluje u mnie jeszcze silniejszy lek? A co jesli niebo istnieje, a ja nie dalam sobie szansy, zeby zasluzyc na bycie katolikiem, godnym tego, aby pojsc do nieba? Zaczelam sie ostatnio zastanawiac czy moja nerwica jest czesciowo efektem tego, ze w nic nie wierze. Przynajmneij tak mi sie wydaje, ze nie wierze w Boga. A moze ta niepewnosc o mojej wierze jest przyczyna i skutkiem sama w sobie? Tak rzadko pytam sie sama siebie w co tak na prawde wierze i co sie dla mnie liczy.
Chcialabym potrafic latwo zmienic fokus z porazki, na to co dziala i moglo by dzialac lepiej, gdybym to bardziej pielegnowala. Czuje sie jak blazen, kiedy pomysle o tym, ile czasu spedzilam na rozpaczaniu o tym czego nie mam, nie bede miec, lub nigdy nie mialam, podczas, gdy to co mam, przemija niezauwazone. Jestem z natury ignorantem, desperatem, badz tchorzem. Jeszcze nie zdecydowalam, ktora maske przybieram czesciej w szarej codziennosci. Codziennosci, ktora moglaby byc kolorowa, gdybym tylko potrafila sie nia cieszyc.
Przeraza mnie brak kontroli. Dzis uswiadomilam sobie, ze tak na prawde mam bardzo ograniczona kontrole nad moim zyciem. Tyle rzeczy jest niezaleznych ode mnie, a ja tak panicznie sie boje, ze strace kontrole, ktorej tak na prawde nie mam i nigdy nie mialam. Nasd czym tak na prawde mam kontrole? Mam kontrole nad moja wola, ale nie bardzo nad zdarzeniami. Uswiadomienie sobie tego spowodowalo, ze emocje troche odpadly, ale trudno jest byc swiadomym tego odkrycia przez cala dobe. Musze co chwila sobie przypominac, ze nie mam kontroli nad tym, czy moj kuzyn wyzdrowieje. (Panie Boze, jesli istniejesz i mnie sluchasz, trzymaj go w opiece.) Nie mam kontroli nad tym, czy wszystko czego tak bardzo pragne, znajdzie miejsce. Ale moge dac sobie szanse i zrobic pierwszy krok. To wszystko co moge zrobic. Moge sprobowac. Cala reszta nie jest zalezna ode mnie.